Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Trafia się zręczność jedyna, na jaką wieki czekać potrzeba.
Radość błysła w oczach kupca, który ręce zatarł i Zrębskiego jak piłkę porwawszy posadził przy sobie, sam się przysunął do niego tak, że tylko co nie usiadł mu na kolana i zbliżając się jak mógł najszczelniej, nagotował słuchać. — No, gadaj-że, nie marudź, wiesz żem gorąco kąpany.
— Ekstraordynaryjnym wypadkiem, począł szeptać patron z miną niezmiernie sfinksową, dowiedziałem się o dobrach, które są za bezcen na sprzedaż... Ale sza! jest to gratka osobliwsza! Czyhają już na nią ludzie.
— Słuchaj! krzyknął Bal, ściskając go za rękę żywo, nikomu ani słowa, ja kupuję.
— Znasz waćpan dobrodziej moje przywiązanie do osoby jego, ciągnął dalej Zrębski, jakem się tylko dowiedział, chwili nie tracąc tu przyleciałem, bo interes zwłoki nie cierpi! A już ludzie wąchają! Powiadam panu zręczność jedyna, na jaką wieki czekać potrzeba. Aż mi serce zabiło myśląc, że się memu najłaskawszemu dobrodziejowi przysłużę i odsłużę.
— No! ale gadajże, co to? gdzie to? prędko! prędko! niecierpliwie podchwytywał Bal, kto sprzedaje? jaka cena?
— Gdybyś waćpan dobrodziej miał troszyneczkę cierpliwości....
— A kiedy jej nie mam, to co? rzekł pan Bal, gadaj a prędko.
— Ale to długa historja.
— To ją skróć do licha!
— Pan nie rozumiesz, jeśli ją obetnę...
— No! to gadaj już jak chcesz, a poczynaj, bo od