Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mykając adwokat, od którego silnie anyżówki zapach rozszedł się po pokoju. — O! nieszczęście! wszak to pan dobrodziej nie zdrów!
— Gdzie tam! Zrębsiu kochany! jak ryba, bijąc się po brzuchu, podchwycił kupiec — już dziś chwała Bogu dzień ostatni tej męki. Dałem słowo, dotrzymać musiałem. Verbum nobile.
Debet esse stabile, dokończył patron ponawiając ukłony do samej ziemi, a oczyma latając po kątach.... O! bo by też nie potrzeba chorować.
— A katby tego chciał! szybko krzyknął pan Bal uradowany widocznie przybyciem adwokata... Balowie ogólnie byli zawsze wielkiego zdrowia i... jakże to po łacinie długoletni?
Longaevi, podszepnął pan Zrębski.
— Właśnie chciałem mówić, że longaevi, rzekł Bal, kronika familijna cytuje Macieja kasztelana Sanockiego, który żył lat sto pięć; siostra jego co była za Ulińskim, umarła mając lat dziewięćdziesiąt dziewięć; Piotr Podkomorzy Sanocki, co się pisał z Hoczwi na Balogrodzie, słynny swem nawróceniem na wiarę przodków z błędów geneweńskich... umarł przeszło wiekowym...
— Co daj Boże i panu dobrodziejowi, przerwał dalszego obawiając się regestru Zrębski.
— Zdrów jestem jak kłoda dębowa, odrzekł pan Erazm, lekarstw żadnych nie brałem, młodość spędziłem uczciwie... żyję trzeźwo. No! ale co tam słychać?
— A cóż, nowin żadnych...
— W miasteczku naszem, nic? bo to ja trzy dni nie wychodziłem... nic nie wiem.
— Paliło się wczoraj na Bednarskiej...
— Z czegoż to poszło? z komina pewnie! oj! ci ko-