Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To zajęcie jakie wzbudziła, współczucie pełne uszanowania, które jej okazywał Stanisław, przywiązało do niego Konstancją. Uważała go za przyjaciela, którego los jej dał w nieszczęściu. Myliłby się, ktoby uczucie tych dwojga serc młodych nazwał miłością, było ono tak dziwne, tak nowe, że na nie nowegoby imienia potrzeba. Poczęło się czułą przyjaźnią, w którą się żadna myśl namiętna nie zakradła, spokojnem, ale ręczącem za przyszłość przywiązaniem. Oboje młodzi i potrzebujący wylać się, zaufać, powierzyć, znaleźli w sobie brata i siostrę. A jednak Stanisław był dla niej więcej niż bratem, ona dla niego więcej niż siostrą. Serca ich tak się doskonale, tak łatwo rozumiały, że nigdy na chwilę nie zwątpiły o sobie, nie potrzebowały się spytać, upewnić. Stanisław wkrótce powiedział w duszy, że nad nią nie potrafi kochać innej, ani żyć z inną, i postanowienie to ciche było niezłomnem; ona zaledwie mogła przyrzec przed sobą, że nie zapomni nigdy pierwszej obcej dłoni, co się tak ku niej przyjaźnie podniosła.
Widywali się rzadko, zawsze w salonie przy gościach, stosunek ich był poważny, na oko nie uderzający, a jednak wzbudzał już szepty. Stanisław musiał często wstrzymywać swe odwiedziny u Krombachów, żeby nie dawać powodu do posądzeń. Ale codzień było to dla niego trudniejszem, bo co chwila większą czuł potrzebę być z nią razem, chociażby ją zobaczyć, by smutny tylko jej uśmiech unieść z sobą w pamięci.
Tak w ciszy rosła ta dziwna miłość odarta ze skrzydeł i pochodni, w białej sukience dziewiczej i wianku zielonym na skroni, a ludzie co przywykli do innej, już jej wkrótce nie nazywali tem imieniem. Nikt się