Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zapewnie odjechała do krewnych?
— Nie — chcieli się nią zaopiekować, ale z uczciwą dumą nie przyjęła dobrodziejstwa tych, którym przypisywała nieszczęścia dziada. To kobieta jakiej w życiu nie widziałem.... Charakter niesłychany, stworzona na mężczyznę. Wystaw sobie, dobrowolnie poszła służyć.
To mówiąc doktor spojrzał na zegarek i odszedł. Nie rychło przypadek znowu odkrył Stanisławowi mieszkanie Konstancji i zbliżył go do niej. Nie wiele bywał po swoich znajomych i potrzeba było przynagleń ojca i matki, żeby go trochę na świat wyciągnąć.
Do liczby dawnych przyjaciół Balów należała rodzina Krombachów, od wieków osiadła w Warszawie i bardzo zamożna. Były ich trzy czy cztery pokolenia pod jednym dachem patryarchalnie żyjące, co jest może największym dowodem umiejętności życia i stanowczą próbą charakterów, taka zgoda nawet między bardzo poczciwymi ludźmi, w codziennych zetknięciach zostających, jest rzeczą nie łatwą. Najstarsi Krombachowie, dziad i babka mieszkali na pierwszem piętrze, obok nich starzy Krombachowie z mnogiemi dziećmi. Młodzi stosunkowo tylko mogli się tak nazywać, gdyż Artur liczył lat czterdzieści, a Arturowa z górą trzydzieści. Sześcioro dziatek już po części dorosłych, obiecywało długie jeszcze lata poczciwej familji. Przy dwojgu to młodszych znalazł Stanisław nauczycielką pannę Konstancją. On dla niej był całkiem nieznajomym, bo nigdy oczów na żadne okno nie podniosła sierota i ledwie umiała rozpoznać tych co ją otaczali; jakież było jej podziwienie, gdy bliżej poznając Stanisława dowiedziała się od niego, że najdrobniejszy szczegół jej życia przy podstolim nie był mu obcy.