Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystko? Strumisz w życiu się nigdy nie kochał, piękna jego twarzyczka nie jedno zwróciła oko, nie jedno wzbudziła dumanie, ale żadne wejrzenie, słowo nie ośmieliło go domyślać się, by mógł kogoś zająć. Miłość pojmował tak wzniośle, tak idealnie, tak uroczyście, iż mu się zdało, że na jej przybycie we wszystkie dzwony na około uderzyć powinni, że świat się przystroi, że skrzydła mu wyrosną... Praca zresztą chroniła go od zbytniego dumania.
W pierwszych dniach spojrzał na Lizię, udającą doskonale największą względem niego obojętność, ocenił jej piękność, ale go nie nderzyła wcale; ona ze swojej strony trochę nawet przesadzonym sposobem nie patrzała na niego. Zimna grzeczność Strumisza zaraz w pierwszych dniach oburzyła żywe dziewczę.
— Zapewne, rzekła przeglądając się w źwierciadle, bardzo dobrze robi, że nie śmie nawet się uśmiechnąć ani zagadać do mnie; zna jak daleko odemnie do niego, ale znowu czyż podobna abym żadnego na nim nie zrobiła wrażenia! O! zobaczymy! zobaczymy! Ci blondyni to wszyscy tacy! dodała, ale jeśli ma choć iskrę uczucia, to ją w nim rozbudzę. A! jak to będzie zabawnie, kiedy zacznie wzdychać. Oto się ubawię!
Manewry panny Elizy były nadzwyczaj zręczne i znamionowały już w niej niepospolitego taktyka; zaczęła od najdoskonalszej niemal wzgardliwej obojętności. Gdy ta najmniejszego nie wywarła skutku, powoli zmienił się atak wiedziony doskonałym instynktem. Przechodząc na mszę koło okna przy którym pracował Strumisz, albo koło sklepu, długo wkładała rękawiczki, mówiąc głośno do kogoś, ażeby uwagę jego zwrócić do siebie — spojrzała nań i jakby z niecierpliwością od-