Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nią rachował, prowadząc go do ojca, a przez drogę starał się wcześnie uprzedzić przyjaciela, by mu się żywy, porywczy, czasem nie nadto grzeczny, choć w gruncie najpoczciwszy ojciec, zbyt dziwnie i straszliwie nie wydał.
Zastali pana Erazma już niecierpliwiącego się i chodzącego po pokoju, bo godzina ich przyjścia obiecanego już była minęła. Niemal gniewnie spojrzał na drzwi i zmierzył oczyma przychodnia, a dojrzawszy białej twarzyczki, jasno-bląd włosów, niebieskich, powieką wypukłą pokrytych oczów, ruszył ramionami spoglądając na syna znacząco, jakby mówił, a cóż to mi za panienkę przyprowadziłeś?
Te pierwsze uprzedzenie znikło jednak powoli, gdy Bal ze Strumiszem mówić począł: dźwięk głosu, skromność wyrażeń, jakaś przyzwoitość i szlachetność postawy, zaczęły działać na kupca; czoło się jego powoli rozjaśniało — sprawa była wygrana. W dodatku ta okoliczność, że Strumisz nie wiedział swego pochodzenia i nie znał stanu rodziców, dwojako przemówiła za nim. Kupiec zlitował się nad sierotą i uparcie wyobraził sobie, że to koniecznie szlachcic być musiał.
— Szlachta powinna się trzymać, rzekł w sobie, powinna się podpierać, wezmę go i pokieruję na człowieka. Tak tedy pan Jan Strumisz, za którego zresztą ręczył Stanisław i wszyscy co go znali, wszedł do domu kupca jako główny jego komisant i kasjer, jako prawa jego ręka.
W domu wszystkim się dosyć podobał, a trzpiot Lizia postanowiła go sobie rozkochać śmiertelnie. Postanowienie to bardzo zwyczajne młodym panienkom, które próbują sił swoich, nie miało zresztą nic innego