Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w sklepie, którego drzwi mu przyjaciel dawny otworzył.
Strumisz mógł mieć lat dwadzieścia i dwa, ale wyglądał na nieszczęście tak młodo jeszcze, jakby nie doszedł drugiego dziesiątka. Cały charakter czytał się w jego postawie i twarzy. Wysmukły, cienki, niezmiernie zręczny i giętki: ruchy miał pełne szlachetności i wdzięku niemal dziewiczego, nogi kształtne, ręce foremne i delikatne, twarz niezmiernie białą, jak zwykle u tych, którzy więcej siedzą w domu niż na powietrzu; aż do zbytku miał płeć świeżą, cerę panieńską. Wielkie oczy blado-niebieskie, włosy płowo-bląd, usta smutne i zamyślone, rysowały typ młodzieńca północy, w którego rozwijaniu się pierwiastek dumy smętnej góruje a siła śpi jeszcze w głębi. Było to uosobienie cierpienia cichego, co patrzy cierpliwie na świat, czekając rychło kolej szczęścia i spoczynku nań przyjdzie. Ale w tych oczach niebieskich, które spoglądały z bojaźliwem jakiemś rozczuleniem, połyskiwał rozum, mówiła z nich myśl. Czoło nad niemi rozpięte, jak biały namiot świeciło pogodnie, niemal wesoło. Cisza tego siedliska rozumu ledwie nie dziwiła przy łzawym wyrazie spojrzenia i ust; ale ta sprzeczność mówiła, że choć serce czuło, dusza wyżej stojąc wejrzeniem urągała się cierpieniu własnemu.
Bardzo skromnej postawy, grzeczny niemal do pokory, Strumisz zyskiwał serce ust nie otworzywszy, tak coś w nim było sympatycznego i niewytłómaczenie pociągającego. Nie jeden co się dziwił powszechnym pochwałom, któremi go obsypywano, co się oburzał na uprzedzenie z jakiem młokosa przyjmowano wszędzie, uległ urokowi jego za pierwszem wejrzeniem.
Stanisław, który znał tę potęgę Strumisza, wiele na