Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się różnych małych posług, chodził na zwiady, odszukiwał dłużników, przynosił informacje, atentował w drobnych sprawach na ratuszu, zbierał plotki i robił co mógł, żeby się wśliznąć w zaufanie i zażyłość z panem Balem. Kupiec miał zwyczaj wychodzić w dzień na przechadzkę do którego z publicznych ogrodów lub za miasto; a że to zwykł był czynić o jednej godzinie, zawsze niemal spotykał na drodze pana Zrębskiego, który go się chwytał i już mu towarzyszył. Te chwile oko w oko spędzane, najwięcej się przyczyniły do związania go ściślejszego z panem Erazmem; w nich bez sromu wylewał się stary wyga na pochlebstwa i podbijał bębenka kupcowi. Wśród tych to wycieczek wyjednał sobie zaproszenie na czwartkowe obiadki i nie jednę potrzebną wyssał wiadomość. A że pamięć miał doskonałą, a pan Bal z niczem się w życiu nie ukrywał, skończyło się na tem, że dom, sprawy, majętność, obroty, projekty kupca znał po niejakim czasie tak dobrze, iż księga hipoteczna dokładniejszą w tej mierze od niego być nie mogła. Pan Erazm w życzliwość, przyjaźń i przywiązanie Zrębskiego tak wierzył, iż niepodobna było nigdy nikomu z rodziny cienia nawet podejrzenia rzucić na tego człowieka.
— Ten poczciwy starowina, mówił, dałby się za mnie powiesić! Dobre! dobre człeczysko! z kościami! I głowę ma! Mocidziu! dodawał machając rękami kupiec. O głowa! nie dla proporcji.
Tymczasem ów poczciwosz, widać z napiętą myślą jakąś w głowie, raz się do domu wszrubowawszy, często już i do sklepu zachodził i z komisantami w gawędki się wdawał, a to wszystko miało na celu jak najdokładniejsze poznanie całego domu.