Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stanowiska zapatrując się na powołanie swoje, równie jest użytecznym obywatelem, jak każdy inny. Napróżno ojciec z przykrością patrzący na swój stan, starał się wlać weń trochę dumy.
Jedyną dumą i pragnieniem młodego człowieka było pozyskać sobie prawdziwą zasługę, świadectwo własnego sumienia i poczciwą sławę u rodaków. Wszyscy dawni Balowie, których umiał szanować, byli mu zupełnie obojętni, bo nie zdawało mu się, by który z nich za niego zrobił to, do czego on był obowiązany.
Stanisław, jak widzimy, brał te rzeczy głęboko i ze strony ich rzeczywistej, a matka podzielała jego zdanie. Lizia powierzchownie sądziła i namiętnie chwytała się marzeń ojca.
Tymczasem nie trafiała się jakoś zręczność nabycia dóbr, o których tak marzył Erazm, i pomimo gorączki trawiącej go, do skutku zamiaru swojego przywieść nie mógł. Handel szedł bardzo dobrze, a że kapitały przyrastały, a domów więcej nabywać sobie nie życzył pan Bal, rozszerzał mimowolnie zakres jego.
Jeden z najniebezpieczniejszych pochlebców i pieczeniarzy, którzy bogatego kupca otaczali, był podówczas niejaki pan Zrębski, stary już adwokat, z dawnych owych trybunalskich kauzyperdów, co to całe prawo zasadzali na wykrętarstwie. Niegdyś nawet aplikował jeszcze za Trybunału w Lublinie, w czasach zepsucia i demoralizacji, którą szerzyły nie szlacheckie skromne sprawy, ale intrygi i wybiegi panów, nie wahających się cudzemi rękoma brudny żar zagrzebywać. Maciej Zrębski wyszedł z najgorszej szkoły, był przy sławnym mecenasie, któremu zwykle powierzano zdesperowane tylko interesy. Tam on nabrał tego przekonania prak-