Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/017

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścianę tylko był dom pani Hornfeld wdowy. Z Hornfeldami, jak to w najbliższem bywa sąsiedztwie, nie najlepiej się żyło za starego pana Balcera. Była najprzód kwestja o jakiś murek rozgraniczający dziedziniec, potem o wybite na podwórzu okno, które wedle prawa zamurować musiano, bo patrzało w cudzy grunt, potem często o kosz śmieci nawet. Słowem nienawidzono się dosyć.
Hornfeldowie mówili o Balach, że oszukują. Balowie o nich, że bankrutują, i tak to się sobie ciągnęło. Tymczasem u pani Hornfeld wdowy chowała się córka Ludwika, jedynaczka i kamienicy dziedziczka, umarł brat jej w młodym wieku; wcześnie zaczęto głosić, że piękny weźmie panna posażek po matce. Nawet Murzyński, już w drugiej parze okularów chodzący, pomrukiwał:
— Gdyby ta sekutnica, stara Hornfeldowa bryknęła (miał zawsze tak malownicze wyrażenia), nieźleby było Erazmkowi się z tą Ludwisią ożenić, kamienica z kamienicą obok, jeszcze ta baba musiała coś grosza zachować, bo żyje otrębami a dochód ma piękny!
Ale panu Erazmowi ani się śniło żenić. Wyrosła na śliczną panienkę Ludwisia, a że istotnie matka jej była herod baba, doskonale córkę wyuczyła łagodności. Nie ma to jak wielki ucisk w młodości, by wyrobił w człowieku charakter powolny. Nie zawsze się to wprawdzie w człowieku udaje, ale najczęściej przykład rodziców jest skuteczny i odrazi od gwałtowności. O ile stara Hornfeldowa była zła, wyszczekana, pani w domu i sobieradzka (bo i z lokatorami rady sobie dawała, niektórych miotłą wyganiając, i na ratuszu obawiano się jej gęby), o tyle Ludwisia gołębią miała łagodność.
Piękne to było, skromne i potulne dziewczę, ale też