Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/015

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stanu. Była nawet chwila, że poprostu terminował w sklepie i niejaki Murzyński, zaufany pana Bala, rachmistrz i komisant, stary kawaler, w ryżej peruce, butach ze sztylpami i tabaczkowym fraku ze stalowemi guzami chodzący, dobrze nim pomiatał, żeby gorączki go oduczyć, a do kupieckiej zimnej krwi wdrożyć. Nie na wiele jednak praca poczciwego Murzyńskiego się zdała; pan Erazm pozostał ze swoją gorączką. Kiwał głową Murzyński na to, poprawując perukę (miał bowiem nieustanną aprehensją że mu pożyczany włos zleci i ciągle go pilnował, to z tyłu na przód, to z przodu na tył zsuwając), a niekiedy mruczał. — Co z handlem się stanie, jak stary Bal, uchowaj Boże, nogi zadrze, nie wiem! Nie wiem! Ten bąk (był to dany przezeń panu Erazmowi przydomek) nie da rady domowi naszemu. W pocie czoła ledwie nas dwóch sensatów wystarcza, a ten świszczypałka! gdzie mu podołać, gdzie!
I wzdychał Murzyński, pilnie chwytając perukę ilekroć żywszy ruch zrobił, a niekiedy aż łza mu pociekła. Przewidywał on wiele, ale nie przewidział co się stać może.
Umarł wreszcie pan Balcer Bal ojciec, i handel spadł z Murzyńskim razem na pana Erazma. Młody człowiek, jednak potrafił sobie dać rady, bo wszystko zdał zaraz na Murzyńskiego, stał się nawet nieco uważniejszym i uzyskał jego aprobacją w rok niespełna po śmierci ojca.
— Omyliłem się grubo podobno na panu Erazmie, mówił stary komisant — to się uformuje. Bąk taki jest, ale już nie tak furga! i sens ma! i serce jest! ażeby mu jeszcze odjąć ten fajerwerk, nie chciałbym innego pryncypała.