Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że były krótko strzyżone, jakoś to nie raziło. Czoło miał wypukłe, gładkie i niezbyt rozrosłe; pod niem oczki małe, biegające, czarne, żywe, gorące, z brwiami nastrzępionemi jak czupryna i trochę nadto bujnie się rozrastającemi. W tych oczkach bez głębokiego wyrazu, nawet nie malujących wiele wrodzonego dowcipu, hulał nieustanny fajerwerk. Latały one w prawo, w lewo, po za siebie, w górę i w dół, nie mogąc się długo na żadnym zatrzymać przedmiocie. Brwi co je ściskały, zmęczyły się trzymając i gęstą już siateczką wytężenia dawały dowody.
Natura kiedy co tworzy, zawsze ma jak artysta, harmonją doskonałą swojego dzieła na najpierwszym względzie. Aksjomat ten sprawdzał się wybornie rozbiorem rysów pana Erazma; wszystko u niego zarywało na okrągłe, zataczało się, zakrzywiało i wypełniało kulisto. Nos nawet dyskretnie wyskoczywszy na twarz, zmienił się przez posłuszeństwo naturze mistrzyni w rodzaj różowanej pigułki. Usta także. zwłaszcza otwierając się, przybierały formę najdoskonalszą sferyczną. Nie potrzebuję już mówić o policzkach, którym łatwo przyszło do prawa wydanego na pana Bala się zastosować, uczyniły to nawet z widoczną ochotą i trochą przesady — pochlebcy!! Byli zuchwali co pana Bala śmieli nazywać pigułką najprzód, potem pigułą, a inni dodawali — poczciwą.
Trzeba go było widzieć jak się bywało toczy przez ulicę. Ani piłka ręką swawolnego studenta rzucona, nie leci żwawiej i nie podskakuje ochotniej. Nie brakło bowiem i poskoków, które gdy go co niecierpliwiło, choć już siwiał i szpakowaciał, wyprawiał bodaj na rynku, bodaj przy procesji. Gorączkaż to był, gorączka! Nic go