Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, ja tam powinnam być na miejscu i nie uciekać, ani kłamać. Com spełniła, tego się nie wstydzę, ale żałuję! ach żałuję. Bez niego żyć? Na cóż mi życie...
I otulając się chustką poczęła niecierpliwie biec ku drzwiom, nagląc.
— Ze mną, chodź ze mną! chodź tam! ja muszę tam być...
Chorążyc, nie wiedząc prawie co czyni, bo czasu do rozmysłu nie miał, chwycił czapkę, ciągnęła go gwałtownie, wołając zdyszana:
— Chodź! idźmy!
W ulicach było pusto, biegiem prawie pędziła Zonia, nie rozpoznając drogi, padając co chwila, tak że ją Ewaryst przytrzymywać musiał i prowadzić... Gdy się zbliżyli ku mieszkaniu, Zonia się zatrzymała z trwogą patrząc na kamienicę.
Chorążyc spostrzegł na pierwszy rzut oka, że wypadek nie musiał być tak strasznym jak się wydał Zoni, gdyż około kamienicy żadnego nadzwyczajnego znaku życia ani zbiegowiska nie było. Stała czarna, milcząca, i drzwi tylko wchodowe na pół otwarte, którymi wybiegła Zonia, świadczyły, że po niej nikt nie wychodził później ani spostrzegł, że stały otworem.
Milczenie to dziwnym się zdało i jej nawet, uspokoiła się nieco, ciągnąc za sobą Ewarysta. Gdy weszli w podwórze, znaleźli je milczącym i pustym także, na piętrze tylko drzwi mieszkania Zoni otwarte były całkiem i świeciło w nich. Z trwogą posuwała się ona ku nim, sięgając okiem w głąb, tu nie było nikogo, sprzęty tylko porozsuwane, nieład, krwawe szmaty porzucone, a w drugim pokoiku przy łóżku Zoni na podłodze ogromna plama krwi zaschłej. Zobaczywszy ją, Zonia się cofnęła z krzykiem do pierwszego pokoju.
Ewaryst, posadziwszy ją w krześle, sam zbiegł co prędzej szukać sługi i, jak się domyślał, rannego pana Teofila.
Wiedział, że ten stał na dole i po głosach, które z wnętrza się słyszeć mu dały, doszedł łatwo mieszkania Zagaiły.
Ruch w nim był widocznie tłumiony umyślnie, aby nie pobudzić sąsiadów. Ewaryst wsunął się śmiało. W dosyć obszernej jedynej izbie za parawanem słychać było żwawą rozmowę i krzątanie. Służąca Zoni biegała z wodą i płatkami. Ewaryst ujrzał na łóżku leżącego ranego pana Teofila, któremu dwu z sąsiedztwa zwołanych studentów rany opatrywało. Zagajło leżał z ustami zaciśniętymi, z zamkniętymi oczyma, blady, pomazany krwią, ale z wyrazem męstwa i obojętności, dowodzącym wielkiej siły charakteru.
Wtem jeden z opatrujących ranę, odwróciwszy się spostrzegł i poznał Ewarysta.
— A pan tu co robisz? — zapytał?
— Łatwo się domyśleć — rzekł Chorążyc — mówcie, jest niebezpieczeństwo?
— Ba! — odparł jeden z opatrujących — o włos a byłaby go po-