Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miasteczka ledwie kiedy niekiedy krok spóźnionego przechodnia przerywał, zbliżając się i ginąc potem w oddali.
Około pierwszej było, gdy wśród tego uśpienia niezwyczajny jakiś szmer z ulicy uderzył jego ucho. Szedł ktoś a raczej biegł krokiem nierównym, przerywanym, pośpiesznym, to omdlewającym. Coś jak jęk głuchy, głos stłumiony na wpół płaczem odezwał się też u drzwi kamienicy, w które słabe uderzenie słyszeć się dało.
Ewaryst wyjrzał i w mroku zobaczył kogoś stojącego u wnijścia. Była to kobieta... ręką bezsilną biła we drzwi, opierając się głową o nie. Jakiemś przeczuciem wiedziony Ewaryst chwycił świecę i zbiegł co prędzej ze schodów z kluczem, aby zobaczyć kto to mógł być.
Gdy drzwi otworzył, ujrzał przed sobą Zonie z rozpuszczonymi włosami, nieubraną, okrytą chustką narzuconą na prędce. Twarz jej miała wyraz obłąkania, oczy biegały wkoło przelękłe, usta nie mogły wydać głosu. Rękami drżącymi wskazała poza siebie.
— Zabiłam! — krzyknęła — ratuj mnie. Nie wiem... nie wiem, co mam zrobić z sobą — zabiłam.
Nie mogła mówić więcej i oparła się o ścianę, czoło gorące tuląc do niej, jakby je chciała ostudzić.
Chorążyc nie mogąc pojąć co się jej stało, na pół zemdloną ujął za rękę i siłą niemal poprowadził z sobą. Szła bezmyślna i posłuszna, jęcząc i dysząc, a gdy się znaleźli na górze padła w krzesło, zakrywając sobie oczy.
Ewaryst podał jej wody, odtrąciła ją.
Mów na Boga, co się stało! — zawołał.
— Zabiłam go! — odparła gwałtownie, porywając się z krzesła Zonia — alem niewinną!
Tak, mówiłam mu sto razy, że rewolwer zawsze mam przy sobie, że nie powinien się ważyć progu mojego przestąpić w tej godzinie.
Położyłam się w łóżko, niepoczciwa służąca otworzyła drzwi, śmiał wnijść do mnie po nocy. Lampka się paliła, bo nie cierpię, ciemności, zobaczyłam go wprost idącego do mnie. Zawołałam, że strzelę, nie słuchał, śmiał się, rzucił się ku mnie.
Zakryła sobie oczy.
— Padł we krwi się tarzając! Zabiłam go! tak! a takem go kochała. O! ja nieszczęśliwa! Widzę go jak padł z jękiem, za piersi się chwytając i krzycząc.
— Szalona! — Tak! Byłam szalona, byłam niegodziwa... a teraz sobie chyba odbiorę życie.
Jęku i płaczu jej niepodobna było utulić. Ewaryst nie wiedząc sam co ma zrobić, wahał się czy iść dowiedzieć się o Zagajłę, czy pilnować ją tutaj, aby sobie życia nie odebrała.
W tej niepewności, gdy jeszcze walczył z sobą, Zonia się zerwała nagle i krzyknęła:
— Chodź ze mną!