Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Właśnie pytanie, czy to są drogi już zbadane — rzekł Jewłaszewski... — Każdy naród ma swe posłannictwo i we własnej skarbnicy szukać powinien ziarna, to skarbnica nasza... Ziarno stare może dawniej zejść nie miało czasu.
— A dla mnie to pytanie — rzekł Euzebiusz — czy ziarno jest nasze. Widzę je wszędzie w pierwotnych organizacjach społeczeństwa jako przygotowawcze i przechodowe.
Jewłaszewski wydął usta mocno, rzucił okiem po swym audytorium z wyrazem małego szyderstwa i zamilkł.
Zrobiło się cicho.
Ostatnie słowo dawało jakby zwycięstwo przybyszowi, nikt nie miał ochoty się odzywać, gdy w miejsce Helmera wystąpił drugi młodzieniec z patetycznym dowodzeniem o konieczności reform radykalnych, burzących, aby plac do czynu dla przyszłości oczyścić.
Odwoływał się też w swych argumentacjach do Jewłaszewskiego, który okazywał znaki zniecierpliwienia i nieukontentowania.
Zaczepiony wprost Euzebiusz widząc, że idzie o wyznanie wiary, nie wahał się z nim i począł spokojnie bardzo.
— Tak jest! tak jest! potrzeba reform, trzeba ulepszeń, trzeba postępu, ale zarazem jasnego pojęcia jak się on w historii objawia.
Widzimy go czasem następującym po wielkim kataklizmie, burzeniu i niszczeniu, to prawda, lecz daleko dzielniejszy, pewniejszy jest postęp stopniowy, powolny i nie rewolucyjny. Wielkie kataklizmy historyczne zawsze prawie wychodzą na korzyść nie tym co się do ich spełnienia przyczyniali, co je wywołali, ale obcym, świadkom bezczynnym... Instynkt burzenia właściwy jest narodom dziecinnym lub zdziecinniałym.
Jewłaszewski spojrzał po swoich, młodzież osłupiała, zachowała się milcząco, nie odpowiedział nikt bardzo długo.
— A tak! tak! — przebąknął Mistrz, popiwszy herbatą, powoli noga za nogą, kulejąc za jakie dziesięć pokoleń dojdzie się do tego, że się namaca chorobę, a za drugie dziesięć trochę ją podkuruje...
Rzekł to po cichu z ironią wielką.
— Praca około postępu skalą naszego życia nie powinna się mierzyć — rzekł Euzebiusz. — Ludzkość cała, zbiorowy człowiek ma żywot jeden, którego my jesteśmy maleńkimi czynnikami... Jednostkom może być z tym wygodnie, ale cóż znaczą jednostki?
Znowu patrzano po sobie, nikt już nie próbował zaczepiać Komnackiego, który pozostał odosobniony, jakby między nim a otaczającymi otwarta wojna wypowiedzianą została.
Jewłaszewski nie wdawał się już w dalszą polemikę, widząc że krańcowo od siebie teorie jego i przywiezione z zagranicy przez Euzebiusza się różniły.
Sarkastyczny uśmiech błądził po jego wargach.
Ewaryst patrzał jak Zonia w czasie tej krótkiej wymiany słów stała wpatrzona i wsłuchana w Euzebiusza, brwi zmrszczywszy; spojrzała potem na Jewłaszewskiego i czekała co dalej nastąpi. Mło-