Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzyć, iż w tej miłości idealnej oboje wytrwacie, choć ona z waszymi teoriami się nie godzi.
Nowy rumieniec oblał twarzyczkę Zoni, która żywo odwróciła się od niego
— Ja mogę temu uwierzyć — kończył Chorążyc — ale świat, ale ludzie co powiedzą, widząc cię chodzącą do niego.
— Alboż ja się z tym kryję? — spytała Zonia.
— Ludzie to wezmą za cynizm! — dodał Ewaryst.
— Niech biorą za co chcą — spokojnie ze wzgardą jakąś odezwała się Zonia — co to mnie obchodzi? Ja dla ludzi nie poświęcę ani jednej minuty mojego szczęścia.
Odpowiedź zamarła na ustach Chorążyca: zrozpaczony odstąpił od niej. Nie było już sposobu ani mówić z nią, ani chcieć ją przekonać. Dwoista siła czyniła tę miłość niezwyciężoną, jej własna poparta teoriami swobody nieograniczonej, które jej wpojono. Przewrócona głowa dziewczęcia dopomagała rozpłomienionemu sercu.
Chorążyc stał jeszcze czas jakiś milczący, patrząc w ziemię, wziął kapelusz, skłonił się jej z daleka i wyszedł powoli. Nie zatrzymywała go wcale.
W bramie, gdy już na ulicę wychodził, nie oglądając się nawet, uczuł się za rękę chwyconym. Stara Agafia Sałhanowa z tajemniczą miną dając mu jakieś znaki, szeptała prędko.
— Heliodora Iwanowna, paniczyku, Heliodora Iwanowna, na miłość Bożą prosi was na chwilę rozmowy do swojego pokoju. Chodźcie koniecznie.
I pochwyciwszy go za rękaw starucha ciągnęła, jakby się lękała, aby jej ofiara się nie wyśliznęła.
Powtarzała ciągle.
— Heliodora Iwanowna!
Ewaryst, nie rozumiejąc poco do niej miał iść i mając to wezwanie za omyłkę, opierał się nieco.
— Mylicie się może, ja tak, jak nie znam Heliodory Iwanownej — rzekł do starej.
— Nie mylę się, nie mylę, wiem pewnie, wracacie od krewnej waszej, od Zonki; chodźcie na słowo!
Pociągnęła go za sobą ku domowi i przez inny ciemny korytarzyk ku drzwiom, które się natychmiast otworzyły.
Stała w nich pani Heliodora tym razem bez papierosa niecierpliwa podrażniona i ledwie wpuściwszy gościa do swojego gabinetu zamknęła za nim drzwi na rygiel.
Pokoik niewielki był obrazem życia kobiety, która w nim mieszkała. Największy nieład panował w tym niby eleganckim buduarze. Elegancja była chwilową i już należała do przeszłości, nieład stanowił teraźniejszość całą. Stroiki, tytoń, papierosy, książki, cacka, listy, świstki i okrawki wstążek, ryciny na wałkach i materie w sztukach, zaczęte roboty kobiece i zawalane sekstema, rozsypane pie-