Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zatopieni, znikło we drzwiach kamienicy. Jak skamieniały Ewaryst pozostał w miejscu, rozpacz go ogarnęła. Nie wiedział m[1] jak długo tu stał, upłynęło może pół godziny, nim znowu Zorian i ona wyszli, zajęci sobą i skierowali się ku domowi Agafii Sałhanowej.
Dnia tego już listu Madzi nie mógł oddać siostrze, powlókł się do domu.
Nazajutrz ku wieczorowi Zonia chodziła po swoim pokoiku w dziwnym jakimś usposobieniu: twarzyczka jej, zawsze dosyć wesoła i odbijająca łatwo najmniejsze wrażenie, była nie zwyczajnie rozpromienioną i uśmiechniętą szczęściem jakimś.
Chodziła, oburącz podrzucając gęste swe włosy, bawiąc się nimi, czasem stając przed małym zwierciadełkiem i sama uśmiechając do siebie.
Roztwarta książka leżała niedbale rzucona na stoliku. Kilka razy dziewczę próbowało ją wziąć w rękę, chciało się zmusić do czytania i rzucało z niecierpliwością.
Stawała zadumana, płynąc gdzieś myślami w te światy marzeń, z których na ziemię do najpiękniejszych rzeczywistości powracać tak trudno...
Nie widać było najmniejszej troski na jej twarzy, lecz jakby szczęścia rozpamiętywanie... Chodziła po ubogiej izdebce, zwycięska, szczęśliwa, pani siebie.
Gdy w korzytarzyku kroki się słyszeć dały, znać było, że ten natręt, co jej miał myśli przerwać złote, gniew w niej obudził. Z niechęcią i wyrazem nadąsania poszła prędko do drzwi, jakby precz chciała odpędzić tego, co śmiał stawać między nią a jej marzeniem. Nie pojmowała zuchwalca, co w chwili uroczystej takiego wniebowzięcia zamącić się ważył jej sen szczęśliwy.
Otworzyła drzwi gwałtownie i ujrzała w nich stojącego Ewarysta. Chłopak miał postawę tak biedną, pokorną, smutną, iż ją nią rozbroił.
Nie miała okrucieństwa go dobijać.
— A! to wy! — zawołała — to wy! Proszę!
— Spodziewałaś się kogo innego! — odezwał się Chorążyc.
— Nikogo — odparło dziewczę, obracając się ku niemu z powracającym gniewem. — Kogóż myślicie?
— Nie wiem — rzekł Ewaryst.
To „nie wiem“ powiedział tak jakoś, jak gdyby chciał nie wiedzieć o nikim, a musiał się kogoś domyślać.
Zonia patrzyła nań podejrzliwie, było to złym znakiem, czuła się — winną...
— Mam list od Madzi — odezwał się Ewaryst, dobywając go — dla tegom się przyjść tu ośmielił.

— A! list znowu od Madzi! — zawołała, rączkę wyciągając i chwytając go Zonia. Chorążyc miał czas w tym ruchu jej żywym dostrzec, że na palcu miała pierścionek, ona, co nigdy żadnych nie

  1. Przypis własny Wikiźródeł Nieczytelny druk; najprawdopodobniej winno być sam.