Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ten raz! mój drogi, kto tam wie, czy kiedy znowu zbierzemy się na taką hulankę wesołą. Wiesz, że rzymski poeta powiada, chwile chwytać trzeba. Tyle ich człowiek przepłacze... Ewarysiu! ten raz!!
Chorążyc się nie opierał, pozwolił jej wziąć co chciała, co zamarzyła i ostatek pieniędzy wydał na to, nie mówiąc, że nie wiedział czem istotne potrzeby załatwi jutro.
Wszyscy goście zaproszeni stawili się, nawet w kwestii będąca Radczyni Majstrukowa, za którą w ślad szedł mąż pęcherzowato nadęty...
Wesołość towarzyszyła wyprawie. Wprawdzie na niebie oczyszczonem burzą, druga się zdala zbierać zdawała, ale zdaniem wszystkich nie mogła ona przyjść przed nocą.
Przodem wysłana służba z zapasami tak wszystko w małej karczemce wśród lasu urządziła, że gdy powozy przybyły, szampan już był zamrożony, stoły nakryte i wszystko gotowe na przyjęcie...
Zonia do trzpiotowatości posuwała wesołość, ściskała Heliodorę, bawiła pana Majstruka, śmiała się z Zorina, a szczególnej nalegała na Francuza, aby on zstępował i wyręczał gospodarza, a do szaleństw pobudzał.
Panu d’Estompelles dwa razy tego mówić nie było potrzeba. Zaczął od tego, że do Radcy się przysiadł, aby go spoić, co wprędce mu się udało, chciał toć samo uczynić z Ewarystem, ale ten miał po ojcu staropolską głowę i mógł pić dużo, nie poddając się winu, które go nie upajało...
Zorian, wielbiciel płci pięknej bez wyboru, tego dnia pozbawiony przedmiotu, do którego by mógł wzdychać, bo Zonia go zbywała ostro, zwrócił trochę już zawróconą głowę ku wyświeżonej pani Heliodorze, która go przyjmowała po staremu, sympatycznie i kiedy niekiedy tylko przestrzegała.
— Radca patrzy! uważajże! nie masz pojęcia jak zazdrosny!
— Niech patrzy, kiedy on już tak jak ja niewiele widzi — mówił Zorian przysuwając się. — Oprócz pani oczek i białych ząbków, ja już oślepłem na wszystko...
— No, widzisz — szepnęła Heliodora — gdy było można, to się nie umizgałeś, a teraz...
— Zawsze można! — wykrzyknął aforystycznie Zorian...
— A cichoż, zlituj się, Radca słucha! — wołała Heliodora.
— Słucha, ale nie słyszy, daję słowo — kończył Zorian — więcej pił niż ja, a mnie oprócz głosiku pani... nic już nie dochodzi.
Spóźnione te umizgi ładnego chłopca w najlepszy humor wprawiły Heljodorę.
Zonia przechadzała się, nalewała sama, wznosiła toasty, ściskała Ewarysta, ukradkiem coś szeptała Kownackiemu, na ostatek, gdy już późno być zaczynało, poczęła się kłócić o coś z Francuzem i śmiejąc się a spierając z nim, odprowadziła go na stronę.