Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




W Zamiłowie ciągle na Chorążyca oczekiwano; matka go tłumaczyła, nie śmiała przynaglać do powrotu.
— Byłoby to egoizmem — mówiła — niech siedzi póki wszystkiego nie skończy, ażeby już tam nie wracał.
Była spokojną, modliła się tylko na intencję jego, aby mu bez zbytniego wysiłku poszło wszystko szczęśliwie. List każdy stanowił tu teraz epokę, liczono czas na listy Ewarysta, oczekiwano na nie z niecierpliwością, posyłano ciągle na pocztę, a w odebranych wyczytywano więcej niż w nich było.
Chorążyc tłumaczył się niezręcznie i każde inne niż matki oko znalazłoby w tych pismach zawikłanych łatwą do podejrzeń pobudkę.
Madzia, nie będąc wcale podejrzaną, jakimś instynktem niepokoiła się o Ewarysta. Być bardzo mogło, że, jak odgadywała, Zonia kochała się w nim potajemnie — coś jej szeptało przeczuciem smutku czegoś złego...
Wiedziała, że się kochał w Zoni, bo ona jej to śmiejąc się z niego opowiadała, lecz teraz, po tym wszystkim co z nią zaszło, mógłże on ją kochać jeszcze, albo ona zbliżyć się do niego?
Było to niepodobieństwem.
Coś go tam jednak trzymało, a w listach czuć było jakby żal i srom jakiś, zdradzający się mimo woli.
Nie byłaby Madzia nigdy potrafiła nic złego na Ewarysta pomyśleć, bo w nim widziała ideał, tymczasem smutne ją czekało rozczarowanie.
W czasie pobytu w Kijowie, skazana na długie samotności godziny pani Trawcewiczowa de domo Makowska, wpadła na myśl dowiadywania się o stryjecznego brata jakiegoś, o którym słuchy chodziły, iż miał być urzędnikiem w Kijowie.
Chodząc i śledząc, po nici doszła do kłębka, znalazł się w istocie pan Krzysztof Makowski, w biurze sądu jakiegoś nadzwyczaj lichą