Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale cóż za ofiara! — nie dając jej mówić przerwana Madzia — nagrodziło mi się to stokrotnie przyjemnością służenia ci.
Ironicznie rozśmiała się Zonia i zwracając do Ewarysta, dodała żywo.
— Rzecz niepojęta! Z dziesięć listów pisałam do Teofila, żadnej odpowiedzi. Zaczynam myśleć, że może czuje, iż między nami rachunek za kulę skwitowany i myśli gdzie indziej szczęścia szukać.
Zmarszczyła brwi i dorzuciła z goryczą.
— Wszystko być może!
— Ale nie — nie! — poprawiła się wnet — jestem niesprawiedliwa! To prosta chłopska, otwarta natura, nie obiecywałby mi powrócić, nie zmuszałam go do niczego... Dał mi słowo dobrowolnie.
— Listy się mogły zabłąkać! — wtrącił Ewaryst.
— Nie — odparła Zonia — choć jeden by był doszedł. Wyjechał trochę niezdrów, ale silny jest i zna siebie, doktór, poczułby niebezpieczeństwo. Ja nie wiem! — Zapatrzyła się w podłogę milcząc.
— Wszystko najgorsze zawsze się stać może — szepnęła, złe jest najprawdopodobniejsze w każdym razie, na dobre dzieci tylko rachują. Świat przecie na to zbudowany, aby był katownią wielką, a całe stworzenie tak rozumnie obrachowane, aby jedni drugich zabijali. Na tym stoi wszystko! katownia.
— Zoniu! — wtrąciła jakby prosząc ją Madzia.
— A! ty naiwna istoto! — rozśmiała się Zonia — dla ciebie jest to przedpokój do raju, gdzie zabłoconym buty czyszczą i czuprynę muskają, aby się lepiej zaprezentowali!
Madzia jak przybita nie miała na odpowiedź słowa, spojrzała zza łez na Ewarysta.
Zonia straszniejszą jakąś wydała mu się niż była, z ust jej sama gorycz rozpaczliwa płynęła...
I nie dziw, książka nad którą ją znalazł w myślach zatopioną, była wyznaniem wiary Schopenhauera.
Aby tej goryczy nie dać się rozpływać szerzej, Chorąży począł mówić do Madzi o domu, z którego jej przywoził ukłony i różne drobne zapomniane rzeczy. Chorążyna przysłała notatkę różnych sprawunków, które powracające konie Ewarysta do Zamiłowa wieźć miały. Rozmowy o tych wielce prozaicznych przedmiotach Zonia nawet nie słuchała. Nie obchodziło ją nic oprócz jej samej, a siostra, tak wylana dla niej, nie budziła innego uczucia nad pewien rodzaj politowania swej nicości.
Patrzała na nią z wyżyn mądrości swej, nie widząc anielskiej dobroci serca, któremu umysł nie dorównywał. Tak samo prawie Madzia podziwiała straszliwy rozum siostry, bolejąc nad brakiem uczucia, nad wyschnięciem serca. Litość z obu stron była jedynym węzłem który je łączył...
Za wychodzącym Ewarystem Madzia ze łzami na oczach i wy-