Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakże się ma chora? — zapytał Ewaryst
— Zastaliśmy ją włóżku, opłakiwała jeszcze dziecko, które straciła, a to łaska Pańska, że je Bóg wziął — choć doprawdy nie wiem, czy nawet je ochrzcili.
Teraz już się podniosła, wstała, chodzi, ale strasznie zmizerowana. Czeka na wiadomości od tego, co to się z nią powinien żenić, choć to, między nami powiedziawszy, widłami pisano. Odjechał ją, porzuci, gdzieś niby na jakąś Żmudź do familii się spieszył, a kto go tam znajdze i przepyta.
Pokiwała głową Ekonomowa.
— Ta zgubiona na wieki. Państwo Chorąstwo choćby ją i chcieli wziąć do Zamiłowa, co z nią tam robić? Języka nie strzyma, a jak zacznie pleść banialuki, to włosy wstają! włosy wstają!
— Madzia u niej jest? — zapytał Ewaryst.
— Ani na chwilkę jej nie opuszcza, bo to złote serce tej panienki — dodała Trawcewiczowa — ale co to pomoże? Tylko się nasłucha takich herezyj, że uszy więdną, a tamtej nie nawróci!
Mnie najęto stancyjkę tu obok, a Madzia dzień i noc przy niej, a końca temu ani widać. Jużem się kilka razy pytała, odpowiada mi zawsze: Jakże ja ją mogę tak porzucić?
Więc chyba gdyby ten przyjechał co ona na niego czeka, ale gdzie ona kiedy się go doczeka!
Chciała się jeszcze w dalsze żale i opowiadania zapuścić Ekonomowa, gdy Ewaryst pożegnawszy ją, powlókł się zwolna na górę. Cicho było w mieszkaniu, gdy wszedł, Madzia z oczyma opuszczonymi siedziała u okna w pierwszym pokoju z pończochą, w drugim za stolikiem zarzuconym papierami i książkami spostrzegł Zonię, która głowę podparłszy na rękach we włosach utopionych zdawała się czytać coś, czy myśleć nad książką, która przed nią leżała roztwarta.
Zobaczywszy Ewarysta, Madzia z lekkim wykrzykiem pobiegła ku niemu, w nim widziała cały ten swój Zamiłów kochany, za którym tu tęskniła, gniazdo owe spokojne, z którego ją burza wygnała.
Zonia, której piękna twarz, blada, teraz jeszcze się boleścią na niej wyrytą wdzięczniejszą wydawała, zwolna podniosła się także. Lekki niedostrzeżony rumieniec przebiegł po jej licu, odepchnęła książkę i ruszyła się ku pierwszemu pokojowi, gdzie już drżąca z radości i niepokoju siostra zasypywała przybyłego pytaniami. Przywitanie Zoni było zimne i dumne jakieś, wskazała na Madzię.
— Bardzo się dobrze stało, żeś pan przybył — odezwała się — to biedne stworzenie przybiegło tu w pomoc siostrze, której nic pomóc nie może i marnuje się tu daremnie. Żal mi tej próżnej dla mnie ofiary, na którą i niezasłużyłam, bo sama bym do niej nie była zdolną.