Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

we mnie jak inni. A! to ich kochanie — dodała — nie lepszy i on od drugich Myślał że łatwo mi głowę zawróci...
Madzia, która się wcale nie domyślała tego, zarumieniła się mocno i zaprotestowała.
— Ewaryst! On! — zawołała — Ale to najszlachetniejszy człowiek w świecie. Gdyby się kochał w tobie, byłby to wyznał przed rodzicami i ożenił się z tobą.
Zonia parsknęła szydersko.
— On! ze mną — przerwała. — Nie można gorszej z sobą sprząc pary jak mnie z nim. To świętoszek jak wy tam wszyscy, a ja jestem poganka i dzika!
— Ale, Zoniu! — zaprzeczyła siostra.
— A! tak! ja kłamać ani udawać nie umiem, ani się kryć z uczuciem, z myślą jak was od dzieciństwa uczono — wołała Zonia.
Dlatego wybrałam sobie człowieka tak dzikiego jak ja sama.
— Ewaryst kochał cię jak siostrę — wtrąciła Madzia.
— Trochę więcej — z pewną dumą dodała Zonia — sam mi się do tego przyznał. Ze wszystkich malowanych paniczów, co się koło mnie kręcili, on był najznośniejszy, ale tego samego chciał co inni, tylko prosił inaczej. — Madzia cała drżąca zaprzeczyła gorąca.
— Ewaryst jest najszlachetniejszym z ludzi! — zawołała.
— A ty się chyba w nim kochasz — przerwała gwałtownie Zonia — patrzajże, aby ów najszlachetniejszy nie skorzystał z twojej słabości. O! oni wszyscy są jednakowi.
— A ten, któregoś ty wybrała? — odważyła się mruknąć Madzia
Zamilkła nieco Zonia.
— Ten! ja nie wiem! Szczery jest przynajmniej, nie obiecywał mi nic.. jam nic nie wymagała — poczęła powoli — jeżeli mnie teraz opuści, abym mu nie była ciężarem, nie będzie to zdradą. Wiedziałam, co mnie czekać może.
Dla biednej Madzi cała ta z siostrą rozmowa była jakby gorącem żelazem piętnowanie, za każdym wyrazem chciała krzyczeć ze zgrozy, chciała zaprzeczać. Zimne szyderstwo Zoni zamykało jej usta.
Można sobie wystawić niepokój Trawcewiczowej, która sama jedna siedząc w gospodzie, nie mając z kim mówić, obawiając się o Madzię, nie wiedziała nawet gdzie jej szukać i w trwodze tej musiała przetrwać do wieczora. Dopilnowawszy obiadu, nakrywszy do niego sama przy łóżku siostry, co jej służyło za pretekst do wyniesienia próżnej kołyski, Madzia oznajmiła Zoni, że musi pójść do gospody, opowiedzieć się swej towarzyszce, a na noc pilnować jej powróci.
— Ty mi wcale nie jesteś potrzebna, a ja takich długów wdzięczności zaciągać nie chcę — odezwała się Zonia — u mnie nie ma się gdzie położyć.