Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/668

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bienie dla pani... i tego, doprawdy, podobno nigdy zapomnieć i z serca wyrwać nie potrafię...
Nic nie odpowiadając Sołłohubowa usunęła się nieco na bok i odsłoniła stojącą tuż po za sobą, śliczną jeszcze naówczas jak różyczka rozkwitającą księżnę wojewodzicową, która wachlarz trzymając przy ustach, paluszkiem groziła królowi na małym nosku...
Spostrzegł to N. Pan i uśmiechnąwszy się do ustępującéj z placu Sołłohubowéj, zbliżył się do téj, która uchodziła naówczas za jedną z efemerycznych królowych...
Pani Marya wysunęła się z grona kobiet bardzo zręcznie, i błądząc niby po salonie, przybliżyła się, jakby nieumyślnie do Brühla, który już po rozmowie z N. Panem, znalazł mnóztwo dobrych przyjaciół, co go wchodzącego na salon przywitać nie śmieli.
— Kochany hrabio, — szepnęła mu — przychodzę ci pierwsza może powinszować powrotu do dawnych dostojeństw i urzędów. Szczerze się tém cieszę... Ale cóż? generał artylleryi, który gotów po całych dniach siedzieć w cekhauzie pustym... odebrać nam gotów tego miłego Brühla, którego my tak kochamy...
Spojrzała nań, uśmiechnął się hrabia...
— Wierz mi pani, — rzekł cicho — że gdybym nawet miał nieszczęście zostać królem... i to jeszcze nie potrafiłoby mnie oderwać od uwielbienia dla niéj i wiernych jéj usług...