Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/625

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zręcznie, jakby nigdy w życiu igły w ręku nie trzymały.
Trzech panów w generals ich mundurach, pięknych, dorodnych mężczyzn, stało jakby oczekując rozkazów za czterema paniami, które z niemi właśnie uśmiechając się rozmawiały.
Daléj nieco cały regiment, gdy mu się uważniéj Brühl przypatrzył — okazał się z samych kobiet złożony. Ale tak one wszystkie dzielnie i swobodnie na koniach siedziały — tak szabel dobywały raźno na pokaz i do pistoletów się brały, aby okazać gotowość do boju... choć niby żartem, iż mimowoli przypominały się amazonki.
W istocie téż był to pułk amazonek J. O. księżny Kunegundy Radziwiłłowéj, matki księcia Karola, o którym Brühl słyszał opowiadania, w istnienie jego wierzyć nie chcąc. Teraz miał go przed oczyma w całéj jego świetności, a dziewczęta, co składały tę falangę, wśród których były i prześliczne wyrostki i dojrzałe pannice, i opalone jejmoście i na wpół dziecinne główki — śmiały się uradowane z pochwał, poprawiały sobie kołpaczki, brały się w boki, prostowały, pyszniły aż miło.
Na uboczu nieco stojące Madziary, kręciły wąsy, chwytały za szable, mrugały twarzami, i gdyby nie poszanowanie dla dostojnego wygnańca, gościa cesarzowéj, niejeden młokos sam jedenby był gotów porwać się na pułk cały. Brühl stał i oczom swym nie wierzył prawie. Było to coś przypominającego