Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/624

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

twarzyczką gasiło. Z dobytą szabelką chłopak dokazywał jakby naumyślnie się popisując zręcznością i odwagą. Mały konik i on rozumieli się doskonale i charaktery ich były zupełnie zgodne. Obaj nie mogli spokojnie w miejscu wytrwać, a książę Karol patrząc na tego ładnego dzieciaka, uśmiechał się uradowany.
Daléj nieco na opasłym wierzchowcu czarnéj maści, w którym szlachetną krew poznać było łatwo, bo miał łebek śliczny, grzywę długą, nogi jak struny i suknię połyskującą jak aksamit, widać było w dziwacznym mundurze i szlifach generalskich, w kapeluszu z piórami, kobietę starą, lat pięćdziesiąt kilka mieć mogącą, rysów twarzy nie pięknych, lecz wyrazistych... Zdawała się patrząc na hufiec stojący przed sobą, pysznić się nim. Jedną ręką trzymała się w bok, drugą z lekka ściągała cugle karego swojego Mustafy.
Jakby adjutanci, obok niéj stały na czterech różnomastnych koniach wschodnich, cztery panie młode, nie piękne, ale oblicza arystokratycznego, postrojone z wojskowa, ze szlifami, akselbantami, w piórach, w galonach, w mundurach niebieskich, karmazynowych, zielonych. Młodsze i starsze pań tych twarzyczki, dozwalały odgadnąć w nich siostry.
Komenderujący téż oddziałem, który stał twarzą zwrócony ku starszéj pani, był młodą panienką z zarumienioném licem i fantazyą niezmierną... Wszystkie one szablami tak władały i salutowały