Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/611

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie pani! — odparł żywo Godziemba — ja nie pragnę nic, tylko zbliżyć się do ciebie, módz ci swobodnie wyznać co czuję.
Hrabina zamyśliła się.
— Któż z nas wie, gdy miłość się zaczyna, gdzie jéj kres położy? Będziesz w mocy naszéj nie przejść granicy? Czyż ja wiem, ażali te słowa, które wymawiam, już nie są grzechem?
— Niech cały ciężar tego grzechu spadnie na głowę moją — zawołał Godziemba. Uroczyście powołuję się na Boga i biorę go za świadka, że jeśli to co czynię, jest winą wspólną — ja ją przyjmuję na siebie.
Brühlowa uśmiechała się posępnie.
— Nie możesz waćpan rozkazać Bogu, aby winę serca mojego zdjął z niego. Grzech i okupiona nim chwila droga, wspólne być muszą.
Potrząsła głową, twarz jéj zwykle smutna i blada zarumieniła się i rozpromieniała urokiem niezwykłym.
— Coś pan uczynił! — zawołała po chwili składając ręce jak do modlitwy. Nie dośćże nam było tego szczęścia milczącego? Na coś przemówił? Nie powiedziałeś mi, wierz mi, nic więcéj nad to, o czém od lat wielu wiedziałam — a dałeś mi zgryzotę i przestrach.
Godziembie żal się jéj zrobiło.
— A pani! — rzekł gorąco — rozkazuj, mów, będę milczał życie całe, nie uczynię kroku prze-