Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/557

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Raz się to skończyć musi! — dodał podczaszy...
Otoczono go kołem. Każdy inny w położeniu generała byłby się może uląkł téj zapowiedzi nieszczęścia, którego rozmiarów nie wiedział. Brühl pragnął się okazać, jak zawsze, aż do obojętności stoicznym.
— Wasza Książęca Mość, — odezwał się do biskupa z uśmiechem, — jako duchowny, którego powołaniem jest pocieszać nieszczęśliwychh... czy nie raczysz mi nareszcie rozwiązać téj zagadki?... Słyszę zewsząd kondolencye... ale, na honor, nie wiem co mnie dotknęło...
Wzięto niemal za fanfaronadę to oświadczenie.
— Ale jakże może być? — oburzając się rzekł biskub. — Od rana o tém całe miasto wie.
— A ja... nie... daję na to najuroczystsze słowo moje — odezwał się Brühl.
— Nie może być! — zawołał podczaszy.
— Tak jest! — potwierdził Brühl.
Wszyscy osłupieli... milczenie panowało czas jakiś, spoglądali po sobie...
— Raczcież mnie objaśnić! powtórzył Brühl.
— Ale gdzieżeś hrabia był przez ten dzień?
— W domu! Prawda, żem nie kazał nikogo przyjmować, bo pisałem... nikt nie był u mnie... Poczciwy Godziemba odprawił tam kilku z miasta.
— Zyskałeś więc, kochany hrabio — rzekł biskup — kilka godzin tytułu starosty i generała ar-