Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/556

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dla czegóż mam w téj chwili być biedniejszym, niż przed godziną?...
— Jak to? nic nie wiesz?
— Co gorsza, ja o niczém nawet wiedzieć nie chcę...
— Nieprzyjaciele twoi... dokazują...
— Doskonale, niech dokazują, ja chwała Bogu jestem spokojny. Nie mieszam się do niczego... a zniosę wszystko.
— Przygotujże się natychmiast...
— Jestem gotowiuteńki.
Domawiał tych wyrazów Brühl, gdy z wielkim hałasem przez otwarte podwoje wkroczył książę Siewierza. Zobaczywszy Sołłohuba, snadź pewny, że generał już o wypadkach tego dnia jest uwiadomiony — wprost przyszedł do niego i uścisnął w milczeniu.
— Wierz mi, hrabio, — rzekł — tak mnie to boli, jakbym ja sam był na twém miejscu... Niegodziwi!
Dla Brühla było to jeszcze zagadką, o któréj rozwiązanie nie śpieszył się domagać, patrzał na Sołłohuba i uśmiechał się.
Nadeszło dwóch Potockich i wręcz także przypadli pocieszając, ale nie mówiąc o co chodzi.
— Po nich nie można się było czego innego spodziewać! — zawołał wojewoda wołyński, któremu towarzyszył podczaszy litewski. — Mój kochany hrabio! męztwa i wytrwałości...