Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/545

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nerała... tém więc skwapliwiéj wzięto się do ratowania go.
Oprzytomniał wkrótce... a rana w rękę była daleko niebezpieczniejsza od uderzenia w głowę.
— Co się to z waćpanem stało? — krzyknął Brühl — niezwykłeś zwady szukać...
— Anim ją wywołał! spokojnie jechałem, gdy mi, poznawszy mnie zapewne, Familii słudzy drogę zaskoczyli...
— Infamisy! — rzekł Brühl.
— I gdyby nie ci panowie, byliby mnie pewno leżącego dobili — dodał Godziemba...
— Możemy się teraz co chwila podobnych wypadków spodziewać... — szepnął generał — a najwięcéj na nie wystawieni będą ci, co mają nieszczęście ze mną trzymać lub mi być przyjaźni...
Zaczął potém dziękować Laskowskiemu i Zagłobie, a naprędce obandażowawszy sam rany Godziemby, do karety mu wsiąść dopomógł i odwiózł do pałacu Saskiego.
Zaledwie powóz się zatoczył do bramy i po domu rozeszła się wieść, że Godziembę rannego mocno przywieziono, pokojówka pobiegła o tém pani Dumont oznajmić, a Francuzka mocno przejęta, nie miała nic pilniejszego nad to, aby natychmiast lecieć do hrabiny.
Szczęściem jeszcze, że ją samą jedną zastała... Z załamanemi rękoma, bez tchu wbiegła do jéj pokoju, rzucając się na kanapę. Dosyć już było