Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/509

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi na regentostwie do kieszeni płynęło... choćbym był mógł znaczniejszéj się fortuny dorobić, wolałem na jednéj wsi siąść, żonę wziąć i Pana Boga chwalić, dzieci wychowując dla Niego. Takbyś i acindziéj powinien uczynić dworską służbę cisnąć do kata, a tu sobie osiąść.
— Aleć ja — rzekł Godziemba — niemam ani z czém, ani na czém.
Spojrzał nań Kwaśniewski uśmiechając się.
— Jakbyś to acindziej tego nie spenetrował i nie widział, że mu starzy wszystko chcą oddać, byle przy nim siedzieć mogli. Poczciwą żonę i hożą, a i bez kołtuna — toć tu nie wszyscy z kołtunami chodzą, znajdziemy jegomości na poczekaniu.
Pan Tadeusz oczy spuściwszy milczał.
— Takiéj łaski ani się czuję godnym — rzekł — anibym ją mógł przyjąć. Co lekko przyszło, to się nie ceni; pracować muszę sam. Przy tém, mam jeszcze obowiązki u generała.
— E! porzucićby to do kroćset! — szepnął Kwaśniewski — co za obowiązki! Szlachcic może sobie szukać gdzie mu lepiéj. Chyba tam acińdzieja serduszko do jakiéj dworki ciągnie, a z tego życzyłbym się zwolnić, bo to amory warszawskie nie zdrowe; kobiety popsute, szczęścia w tém nie znajdziesz, chyba łysinę i suchoty.
Z długiéj rozmowy, nic jednak regent nie wyniósł nad to, iż musiał koniecznie pan Tadeusz do Warszawy powracać.