Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/508

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiadano, dusza zapragnęła. Zdawali się chcieć tego, aby się Tadeusz na Zahorodziu rozkochał.
O wyjeździe nie mogło być mowy. Następnych dni zjechało się sąsiedztwo, dwóch Skirmunttów, jeden Twardowski i Kwaśniewski, stary druch Godziemby. Wszyscy się popłakali, wszystkim gospodarz prezentował gościa, jako dziecko swoje. Wiedziano téż, iż się miał żenić z Jagusią; a nikt nie wątpił, iż mu stary odda co ma po sobie. On sam unikał mówienia o tém, zdał to snadź na Kwaśniewskiego, który był człek poważny i rozumny, a niegdy regent kancellaryi grodzkiéj w Pińsku. Kwaśniewski, snadź z naprawy Godziemby, wziął młodego na stronę i począł mu wystawiać przyjemności żywota wiejskiego.
— Wiem ja to — mówił regent — iż trzymając się klamki pańskiéj daleko zajść można, że to życie dworskie smakuje... ale mości panie, — nie warto ono się mierzyć z żywotem szlachcica na wsi. Tam się wielkości kupują upokorzeniem i niewolą, ja tu pan i nikogo, oprócz Pana Boga nad sobą nie znam, tum ja król. Drugim mogę uczynić dobrego wiele, a sam być szczęśliwym.
— Nie przeczę temu — odparł Tadeusz — że na starość wieś szlachcicowi przystała; ale za młodu czy rycersko, czy dworsko, czy przy sądach, trzeba się przecierać i uczyć.
— Aby niedługo — rzekł Kwaśniewski — bo się można zetrzeć w niwecz. Dla tegom ja, choć