Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/507

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Tadeusz pojechał do Pińska z Godziembami, z mocném postanowieniem powrócenia do Warszawy co najrychléj. Różaniec włożył na rękę i na chwilę się z nim nie rozstawał. Smutna twarz generałowéj nie schodziła mu z oczu. Podróż na Zahorodzie była długa i męcząca, stary w drodze kilka razy chorował, łamały się osie, konie kulały, wlekli się powoli.
Naostatek przybyli tam, gdzie Godziembom każdy kątek ich dziecko drogie przypominał. Cała służba się zbiegła z płaczem witać tych starych sierot dwoje. Scena była rozczulająca, a pan Tadeusz, choć obcy, od łez się wstrzymać nie mógł. Matka, niemal więcéj okazała rezygnacyi i męztwa od starego, który się zachodził, szlochał i powtarzał: Niema dziecka mojego.
Jakże tu było porzucić biednych zaraz — choć powracać musiał pilno?.. Dano mu najlepszą izbę gościnną, pieszczono jak syna, ludzie go nazywali swoim paniczem i rozpadali się służąc mu. Konie, strzelby, psy, niewody, łodzie, wszystko było dlań na usługi. Stary, nie mówiąc nic, oprowadzał go po gospodarstwie... pokazywał... opowiadał, jakby mu wszystko chciał zdać jutro. I on i staruszka starali się z najpiękniejszéj strony okazać przybyłemu ten kraj, otoczony błotami, oblany wodami jak wyspa, żyzny, cichy spokojny, od świata oddzielony, w którym nic nie brakło, czego jak po-