Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/479

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A któżby tam, panie kochanku, dobrowolnie chciał chrześcijankę przelewać, rzekł; a no! są necessitates. Proszę sobie wystawić moich biedaków, którzy z pod Nieświeża tu na kulbakach tłukli się po to, aby im, panie kochanku, z pozwoleniem, Familia pod nos smrodziła, a oni musieli, nawet nosów nie śmiejąc pozatykać... wąchać i dziękować... A no — i ja w tém położeniu!!
Książę ręce szeroko rozstawił...
Sołłohub go oczyma błagał...
— Bądź wasze spokojny, kuzynku — dodał książę — jak nie można, nie można, utrzymam moich choć na łańcuchu... ale to na tém koniec nie może być...
Książę podniósł się i przystąpił bliżéj.
Familii inaczéj nie pokonamy, tylko krwi jéj puściwszy... Bo to, panie kochanku, przez Sieniawskich w sadło porosło... rozwielmożniało, i buta straszna — a świeża, więc gorąca... Ja mam, panie kochanku, sześć — mogę postawić do dziesięciu tysięcy ludzi, zbiwszy do kupy pospolite ruszenie; pan wojewoda kijowski takżeby ze sześć postawił... Myślę, że hetman pójdzie z nami... więc, panie kochanku, krótka sprawa i najlepsza rzecz — w pole... Staniemy łeb na łeb... a ja już w tém, panie kochanku, że ich rozumu nauczymy, i będzie tak cicho i tak gładko...
Wpadł w téj chwili Lachowicz donosząc, że mimo najsurowszych rozkazów, o dwadzieścia kro-