Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/456

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

człowiek głupi! Dziewka młoda, zdrowa, krew z mlekiem... wychowana jak nie może być lepiéj, dobra, wesoła... pięć wiosek w dodatku... i jeszcze mu mało.
Wojewoda stał, patrzał i sam nie wiedział co czynić; palcami kręcił.
— Widziałże on córkę waszą?
— A jakże, mości książę, a jakże... mówił stary Godziemba — zażyłem go z mańki... Córka tu ze mną i matką przybyła... Był u nas, konwersował, nam się podobał... miłym był — pokumaliśmy się, a jak przyszło do interesu — ani ukąsić...
— Ani chybi panie kochanku — rzekł książę — w téj Warszawie, gdzie kobiet tyle, musi mieć jakieś amory...
— Ale ja go z przeszłości spowiadać nie będę.. rzekł Godziemba...
— Wiesz acindziéj co? — odparł książę: dziś dali pan nie pora mówić o tém — zgłoś się do mnie późniéj, a ja z Brühlem pogadam, aby go skonwinkował... jedną tylko waści, panie kochanku, uwagę uczynię, że skóra ciągniona dobra, ale mąż na kaduka się nie zdał...
Godziemba przez uszanowanie zamilkł, skłonił się, coś tylko polecając sprawę swą, dodał jeszcze — i wyszedł powoli... Szczęściem czy nieszczęściem, lecz trafem osobliwym, gdy stary Godziemba przechodząc salę jedną i drugą, w któréj książęcy towarzysze się zabawiali — ku wyjściu dążył, nieco