Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/445

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w cekauzie, po ludziach jak kto mógł... Co chwila w bramie ukazywał się albo wóz naładowany żelazem, albo człek niosący po kilka zbroi na głowie. Wszystko to pordzewiałe było, rzemienie pogniłe, sprzączki porwane, tak, że wstyd się w tém było ukazać, i w izbie na to przeznaczonéj, czeladź cegłą tartą, kredą, sadzą, szorowała stare łomy, żeby na nowe wyglądały. Spędzono rymarzy do skór...
Przy tém wszystkiem śmiechu, i piwa, i zawodzenia, a śpiewów było co niemiara, bo służba tego na seryo nie biorąc, potrzała na przygotowania jak na komedyę. Krzątanina téż tu w pałacu Radziwiłłowskim i zbiegowisko ciekawych wywołała. Z ulicy wchodzono się przypatrywać kupami, to szlifierzowi, który szable ostrzył aż się skry sypały, to ogniskom i pieczeniom, a przeze drzwi gawiedzi wesołéj, która zbroje pucowała i dopasywywała.
Stara Kuźmowa zwana Poteruchą, która z rana z taką powagą sprzedawała placuszki na sali, nie wzgardziła wieczornym zarobkiem, jaki się nastręczał w dziedzińcu Radziwiłłowskim. Może téż ją sama ciekawość tu przywiodła z koszykiem. Wszyscy ją znali, ten i ów zaczepiał, błądziła swobodnie wśród tych kup, między ogniskami, aż do klatek, w których pod bramą w głębi stał i miotał się dziki zwierz żywy... Postać téż to była jakby stworzona do tego obrazu dziwacznego, pełnego świateł i cieni, najosobliwszych strojów i niewidzianych istot, wyrwanych puszczom litewskim... U ognisk słychać