Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szabli, a za niektórymi z panów po francuzku poprzebieranych, dworzanie nieśli ogromne rapiry. Oblicza były chmurne, posępne, wzroki surowe, czoła gniewne — jedni szukali nieprzyjaciół oczyma, drudzy ich unikali odwracając się z rodzajem pogardy. Niektórzy szeptali, inni śmiali się szydersko, wreszcie pokrzykiwali głośno, aby ich słyszano i jakby grozić pragnęli. Wielka mnogość arbitrów, z którymi w sali zaczynało być za ciasno, dzieliła widomie uczucia panów posłów, a tych zresztą trudno było rozpoznać, bo wszyscy, uprawnieni i nieuprawnieni, równie się czynnie kręcili, krzyczeli i mieszali — każde stronnictwo miało swych podpalaczy, mowców, emissaryuszów wysyłanych na zwiady, starających się zbadać usposobienia przeciwne i policzyć siły.
Posiedzenie, które zwykło było się rozpoczynać po dziesiątéj, przeciągnęło się z powodu tych przygotowań i niepewności jak postąpić należało. W sali wiedziano już na pewno, że za ukazaniem się młodego Brühla, ofiarował się sam wystąpić przeciwko niemu pan stolnik Poniatowski, zadając nieszlachectwo... Poczytywano mu to za niepospolitą odwagę. Cała gromada Litwinów, Radziwiłłowszczyków stać miała jak mur w obronie cześnika... Szeptano nawet, że gdyby nie perswazye króla, ofiarował się mianowany wojewodą wileńskim — od razu w szable uderzyć... Drudzy to tylko za czczą mieli przechwałkę...