Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uwagi. Siedziała zdala u okna w towarzystwie dwóch dam starszych. Stolnik ze strategią nader zręczną, nie okazując po sobie, że ku niéj zmierzał, kołował póty, póki się nie zbliżył, stanął przed nią i powitał.
Odpowiedziano mu bardzo zimno...
Nienawykły był snać do tego i został w miejscu usiłując zawiązać rozmowę.
— Pani jesteś jak fijołek... ukrywasz się przed swymi wielbicielami — rzekł stolnik...
— Nie mam wielbicieli — krótko odpowiedziała pani Marya.
— Toby dowodziło, że ludzie oczu nie mają — ciągnął daléj grzeczny młodzieniec. Wśród tysiąca pani należy pierwszeństwo.
— Jest to galanterya, którą czuć Paryżem — uśmiechając się rzekła Sołłohubowa — ale pan stolnik pewna jestem, musiałeś już tym komplementem najmniéj nas dziesięć obdzielić.
— Przysięgnę pani, że to wyszło z serca i że wzrok jéj wydobył... najszczersze to uwielbienie.
Pani Sołłohubowa długo spojrzała nań, od stóp do głowy zdając się rozpatrywać galanta z obojętnością obrażającą.
— Odpowiedzieć nawet nie umiem — odezwała się pomilczawszy nieco. Jestem bardzo zardzewiała wieśniaczka, nie nawykłą do takich słodyczy...
— Trudno uwierzyć — odparł Poniatowski; prędzéj przypuszczam, żeś pani niemi przesycona,