Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jedźmy — odparł Sołłohub.
— Konie zawsze były w gotowości.
Cześnik zadzwonił.
— Niech powóz zachodzi...
Przyniesiono płaszcz, kapelusz i rękawiczki, w chwilę potém siedzieli w powozie milczący, a konie niosły ich do stolicy, którą widać było przed nimi.
Ministra o téj godzinie trzeba było szukać w pałacu saskim u króla...
Wysiedli przed nim, a młody Brühl spytawszy pazia, który się nastręczył... wprowadził za sobą Sołłohuba do gabinetu ojca, przytykającego do wielkiego salonu...
Drzwi były na pół uchylone... dochodziła z niego żywa, przerywana, rozmaitemi głosy prowadzona rozmowa... Z tonu jéj wnieść było łatwo, że umysły podrażnione i gniewne udział w niéj brały... Niekiedy spokojny, łagodzący odzywał się, łatwy do poznania głos ministra: przerywali mu ostrzejszemi tony, na przemiany coraz inni interlokutorowie... Odbywała się w sali narada, do któréj Sołłohub ani prawa, ani ochoty nie miał należeć...
Cześnik zajrzał przez uchylone drzwi i dał mu znak, ażeby usiadł. Ojciec już wiedział o nim — czekać na niego musieli. Dochodziły tu ich głosy wzburzone, wykrzykniki namiętne, które Brühl uśmierzać i łagodzić musiał... Wreszcie zaczęli się goście po jednemu wynosić, i minister wolnym krokiem wszedł do gabinetu, w którym zapewne syna