Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, wszystko to prawda, odparł generałowicz — ale w namiętnościach politycznych nie ma logiki. Oni was uszlachcili i oni zechcą pokazać co ich potęga znaczy...
Zamyślił się Brühl i ziewnął.
— Wiesz co, rzekł: — to są rzeczy tak nudne... assommantes, a ja zwykłem tak w nich ślepo być posłusznym ojcu, że gdyby ci to wszystko jedno było mówić o czém inném?
— Zmiłuj się, tu idzie o twą skórę! rozśmiał się przybyły...
— Sądzisz, że aż o skórę? ze śmiechem zimnym odparł Brühl.
— No dosłownie tego brać nie potrzeba może... odezwał się Sołłohub — ale jeśli Familia szlachtę rozdrażni... ha! któż wie!
— Policzymy się, wtrącił cześnik.... Wierzę mocno, że Familia ma za sobą znaczną część szlachty.. nie przeczę jéj sile, ale my téż, Potoccy, Radziwiłłowie, hetman, partya dworska część posłów wielką mamy za sobą, a tu w Warszawie, pochlebiam sobie, że i ja znajdę trochę przyjaciół. Nim przyjdzie do stanowczych kroków, Familia rozliczy siły i nie porwie się.
— A ja ci mówię, że się rzuci i rzuci się na ciebie! — zawołał Sołłohub; ty będziesz kozłem ofiarnym, a ciebie mi żal...
Brühl uścisnął przyjaciela...