Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozmowa zaczęła się od pogody... Francuzka jednak umiała ją sprowadzić na bliższe sercu sprawy. Cześnikowa dowiedziała się z przestrachem jakimś że Dumont miała poufne spotkanie z Godziembą. Zlękła się tego, wzrok jéj to wyrażał. Dumont zrozumiała i śmiać się poczęła...
— A przecież — szepnęła ostrożnie — ja wszystko co poczynam, robię na mój własny rachunek. Wszak mnie ciekawą być wolno. Wzięłam go na spytki... Szło mi ciężko, nie łatwo co wydobyć z niego... Milczek i ostrożny. Przecie w końcu... dobadałam tajemnicy...
Schyliła się jéj do ucha...
— Cześnik się kocha... a wiecie w kim? Nie ma nic niebezpieczniejszego nad kuzynki i przyjaciółki... Rzecz pewna, że ma słabość dla Sołłohubowéj.
— A! to dla mnie nie nowina! — rozśmiała się smutnie Brühlowa — i ona mu się wypłaca wzajemnością! Wiem o tém dawno! Lecz jakżeby on jéj nie kochał, kiedy ona go tak dobrze rozumie! Oni są prawdziwie stworzeni dla siebie... Nie dziwię się wcale. Marya ma wszystkie jego upodobania, jest tak miła...
Dumont słuchała z podziwieniem spokojnego głosu cześnikowéj.
— Więc się tego domyślałaś?
— Byłam pewna — dodała Brühlowa — i zaręczyć mogę, że to przyjaźń, któréj się oboje wstydzić ani kryć z nią nie mają potrzeby...