Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Godziemba się zarumienił.
— Możesz to być? spytał żywo...
— Kiedy ja waćpanu powiadam! Wierz, nie wierz — jak chcesz...
Pan Tadeusz namyślał się długo...
— Wiesz pani — odezwał się wreszcie z jakąś energią nagle wydobytą z piersi — mam najżywsze uszanowanie dla obojga moich państwa...
— Spodziewam się jednak, żartobliwie wtrąciła Dumont, że dla jednéj z tych dwóch osób masz waćpan coś więcéj nad uszanowanie i pewne obowiązki...
Zmieszał się pan Tadeusz, lecz zaraz dodał:
— Dla pana cześnika mam wdzięczność za dobroć jego...
— Ale nudny waćpan jesteś — odezwała się Dumont klepiąc go po ręku. Jemu to nie uwłacza że ma serce... i że się kocha! Wątpię żeby się pewna osoba bardzo gniewała za to, a wiedząc, że z jego strony... na przywiązanie rachować nie może... no... czułaby się spokojniejszą.
Spojrzała mu w oczy — Godziemba był chmurny zamiast się rozradować, jak Francuzka przypuszczała...
— No — ale mówże waćpan...
Pan Tadeusz oczy spuścił...
— Niech pani nie sądzi o nim, żeby on był płochy i łatwy do odgadnięcia i do zwierzenia... Trudno go zbadać.