Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stary Brühl, który wdzięczną twarz do późnego wieku dochował — rozpromieniony kłaniał się, ściskał, prawił grzeczności, które będąc nałogiem nic go już nie kosztowały. Ojciec i syn występowali we wstęgach orderów, z gwiazdami u boku... jako wzory mody i smaku, którym nic sprostać nie mogło... Aloizy zmuszał się do wesołości, chociaż na czole jego dostrzegłby może znający go lepiéj, świeżo zatarte fałdy, w których się smutek i znużenie chowało...
Niekiedy rzucał oczyma ku narzeczonéj, do któréj zaledwie słów kilka mógł przemówić. Kobiety szeptały pomiędzy sobą, że piękna wojewodzianka była uróżowana... Tak w istocie téż było, gdyż na bladość przerażającą inaczéj poradzić nie umiano.
Dwór jéj składał się teraz z całego wieńca panien, pokrewnych domu, które za druchny służyły. Wśród tych młodych i wesołych po większéj części twarzy, ofiara wyróżniała się przestraszoném obliczem i stale prawie spuszczonemi oczyma...
W tém gronie piękności... choć nie w pierwszym rzędzie, wszystkich oczy zwracała jedna twarzyczka nie tyle blaskiem ile wdziękiem... Było w niéj coś mówiącego o duszy... coś rzewnego zarazem i spokojnego, smutnego i jasnego. Pociągała ku sobie urokiem świadczącym zawsze albo o sercu lub o geniuszu... o uczuciu lub rozumie... Każdemu się zdawało, że ją rozumiał i że ona go rozumieć musiała... Każdy niemal spotkawszy jéj wejrzenie,