Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na tych schadzkach wejrzeń, kończyły się owe dzieje snu, owa sieć pajęczyn, która dwa serca łączyła. Któż wie, po za taką miłością cichą, tajemniczą, bywają całe światy marzeń? I tu one być musiały... Chwilami wierzono w cuda... czasem zabijała rzeczywistość.
Gdy madam Dumont wracając od wojewodziny weszła do pokoju panien, w którym dwie młodsze biegały, uganiając się za sobą, Marya stała właśnie w oknie. Zwróciła się zapłoniona, lecz że już dosyć było późno, nikt nie dostrzegł rumieńca.
Biedna madam szła tak przybita ciężarem konfidencyi, która na nią spadła, iż nie śmiejąc podnieść oczu, wprost do fotelu się dowlokła i rzuciła nań zadumana...
Trzy młodsze rozpoczęły na nowo przerwaną zabawę, która w téj godzinie była dozwolona — Marya przeszła z wolna pokój i przysunęła się, jakby przeczuciem do madamy. Ta ją namiętnie pochwyciła w objęcia... i uścisnęła tak dziwnie, inaczéj niż zwykle, że dziewczę stanęło zdumione.
— A chère Marie! zawołała madam, siądź przy mnie! Czegoś mi bardzo smutno... niech się siostry bawią... my z tobą pomówimy.
Posłuszne dziewczę wzięło stołeczek nizki, i patrząc w oczy guwernantce, usiadło przy niéj.
— Byłam u wojewodziny — poczęła gorąco i niecierpliwie ze zwykłą niezręcznością Dumont — a! gdybyś wiedziała, gdybyś wiedziała, dziecko moje,