Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ruszył ramionami.
— To staranie — rzekł szydersko starosta — wymagać kędzie studyów...
— Siostra ci je ułatwi... a ty! ty, gdy zechcesz, podobać się potrafisz...
Smutnie uśmiechnął się pan Alojzy... Ojciec go za rękę chwycił.
— Dla mnie to ożenienie — rzekł — jest to sprawa życia lub śmierci! rozumiesz? Familia czyha na mnie i grozi, muszę przeciw niéj stawić mur... któregoby ona złamać nie mogła... Tyś moją nadzieją całą!!
— Niezmiernie się lękam... oby ona nie okazała się zbyt wątłą...
— Tu idzie, ciągnął daléj minister, nietylko o mnie, o moją politykę, ale o twoją przyszłość, o wzmocnienie położenia twego, o siły! Z Potockimi ręka w rękę, jesteśmy pewni zwycięztwa!
— A raczéj oni z nami są go pewni! poprawił Brühl... Familia także była niegdyś nasza...
Brühl stary brwi zmarszczył...
— Oni nas chcieli użyć za narzędzie — to było trochę za śmiało... Zresztą, wystawiłem ich na próbę, dawałem im alians — odrzucili go obrażając mnie osobiście... Plany ich odkryte, czychali na to, aby mnie obalić...
Lada chwila walka wybuchnąć może... trzeba do niéj być gotowym...
Cóż ty na to?