Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w głąb powozu, unikając oczu... ale dziewczę, które to bawiło, klaskając w rączki, okrutnie uradowane — dziękowało.
Nieprzyjemna ta scena uliczna byłaby się może nad miarę przeciągnęła, gdyby w téj chwili stangret nie smagnął koni i tłum się szerzéj nie rozbił na dwie strony, tak, że kareta szybko podążając ku zamkowi, z oczu ciekawych znikła. Ścigały ją wszakże okrzyki jeszcze i nieprędko się uciszyły, a mieszczanie, którym się po mianowaniu dwunastoletniego starosty zaślubienie go z ośmioletnią panną nie zdawało już niczém nadzwyczajném — święcie nawet uwierzyli, iż starostę żenić miano...
— Komedya mosterdzieju! — wołali niektórzy... — Historye! mówili drudzy... — Dziwowisko... krzyczeli inni. Skarbnik, który się znalazł tak dowcipnie, usta wykrzywiwszy tryumfował...
— Panie skarbniku — trącając go w ramię, ozwał się Laskowski, który niedaleko stał — a czy się to godziło pana cześnika koronnego podawać w pośmiewisko!... A czy się godziło!! Wszak to wnuk Stefana i prymasa...
— A cóż mu się stało? bąknął skarbnik... z takiemiśmy go honorami przyjęli... jakich się ani spodziewał...
— Zabawna fikcya wasza — dodał Laskowski — pójdzie z ust do ust... i dojdzie do uszu Potockiego... a miłą mu nie będzie, choćby dla tego, że żona, którą widzieliście właśnie, jest córką księcia