Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na drzwiczkach powozu i na uprzęży widać było krzyż Potockich, ale pomiędzy mieszczaństwem mało tam kto pamiętał herbu, choć ich na liberyi prymasa Teodora napatrzyć się mogli — więc pytali jedni drugich, co było za państwo i czyja śliczna dziecina..?
Właśnie kareta sunęła się około gromady szlachty, w któréj pan skarbnik Zagłoba przewodził i po swojemu przedrwiewał, gdy ktoś mu huknął w ucho:
— A toż kto taki? kto taki?
Skarbnik, któremu łatwo się na żart zbierało, zobaczywszy w karecie główkę wdzięczną dzieciny, zawołał głośno: — „Czapki w górę! czyż nie widzicie... to pani starościna warszawska!! Czyście ślepi! Starosta którego pełnoletnim uczyniono, wnet z tego będzie korzystał, więc mu żonę wiozą, — do wieku jego właściwą... Hukniéjmyż jéj wiwat!“
I sam pierwszy stary skarbnik, rękę z czapką futrem okładaną wysoko wyciągnął w górę — wołając:
— Wiwat — pani starościna!
A za nim drudzy, choć nie rozumieli dla czego i po co — poczęli krzyczeć:
— Wiwat starościna warszawska!!
Ze śmiechem rozległo się wołanie. Siedzący w karecie zdziwili się i zmieszali. Mężczyzna poczerwieniał i pobladł, rzucił się, żona go powstrzymała, bo się rwał do tafli... i byłby się może na słowa rozprawił z wesołą gawiedzią. Kobieta cofnęła się