usłyszał po za sobą tętent, i obejrzawszy się ujrzał goniącego jakiegoś człowieka na chudéj marsze, osiodłanéj prostym łękiem, z uzdą skórzaną na pysku. Był to mężczyzna olbrzymiego wzrostu, silnéj budowy, twarzy czerwonéj i wesołego wyrazu, po któréj widać było blizny od gęstych szram. Ubrany był w prostą opończę z kapturem, czapkę baranią, kontusik wytarty, a rzemiennym pasem pociągniony, buty juchtowe czarne. Na wierzchniéj wardze tępo ucięty wąs łączył się z zarastającą brodą i podbródkiem, wśród których czerwieniały usta szerokie; wyżéj świeciły mu się strasznie oczy czarne w pąsowéj oprawie. Cała twarz zdawała się mówić: Jestem zawadjaka! Trzymał się na koniu krzywo i niedbale, ale koń bał się go, bo się strasznie wyciągał pod nim; potem zlany, bokami robiąc, z nozdrzem rozdartém, wysadzoném na wierzch okiem i naprężonemi żyły.
Wojewoda obejrzał się na niepoczesnego jeźdźca, i wlepiwszy weń chmurne brwiami zawisłe oczy, zdawał się chcieć go rozpoznać, tego jednak dokazać nie mógł, bo choć mu się coś ochapiało, nie przypominał sobie nazwiska zawadjaki.
Przejeżdżający mało zważał na poczet pana wojewody, i przeciw zwyczajowi wymijać go zaczął, ani się nawet skłoniwszy, usiłując wolno wlokącą się wyprzedzić czeredę. Było to wielkie zuchwalstwo; służba i komornicy wojewodzińscy szemrać zaczynali, gdy wojewoda sam ciągle nie spuszczając z oka jeźdźca, właśnie gdy ten kolasę jego kłusem tęgim wymijał, ozwał się dość głośno:
— A toż co za chłop?
Dosłyszał tego jeździec, obejrzał się, zaczerwienił, ściągnął koniowi lice i chciał coś odpowiedziéć, ale potém jakby się rozmyślił, odwrócił się tylko i zawołał, spinając konia żelaznemi ostrogami:
— Powiedz to jutro, Mościwy panie, ale ci to bez zakrztuszenia przez gardło nie przejdzie.
Nie słyszał tego wojewoda, a jeździec poleciał szybko naprzód, cały zapłomieniony i trzęsący się od gniewu, kiedy niekiedy przemawiając sam do siebie półsłowami.
Gdy już poczet wojewody został dobrze w tyle za nim i zniknął w tumanach pyłu, jeździec zwolnił biegu koniowi, pokręcił wąsa, i oglądając się, a poprawując na siodle, rzekł:
— Powtórzysz mi to jutro, panie wojewodo! powtórzysz; a powiem ci, com ja za chłop! Muszę no tylko wymacać, czy jutro nie będziesz z nim w drodze. Coś mi się marzy, że ty tylko panujesz w swoim zamku! Zaśpiewam ja ci na drodze piosenkę!!
To mówiąc pan Marcin Brzozowski, tak się zwał ów jeździec, stanął u karczemki należącéj do zamku pana Srzemskiego i uwiązawszy dyszącego konia u słupa, poszedł do Żyda.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/218
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.