laty, a tu... trumna w kościele a nieboszczyk w trumnie, jak miecz w pochwie rozciętéj na dwoje — na ustach znać jeszcze siny pocałunek śmierci, mróz na czole, oczy jak dwa wygasłe życia ogniska, w ręku jego krzyżyk matki... Ha! wesele, wesele! łoże nasze usiane, róże w głowach, w nogach róże, rozkosz ulata nad nami, aniołowie kołyszą nas w powietrzu. I grób zasypali, i garść ziemi pokryła ciało, które najpiękniejsza dziewica życiem swojém odżywićby chciała, i za nim zamknęła się ziemia na wieki, a na grobie... cóż na grobie? we dwa wieki stało łoże małżeńskie, a proszek z jego kości stał się pyłkiem różanym, a z jego oczu drogie kamienie, a z jego ciałka łodyga różana wyrosła, a z jego serca gałąź pokrzywy...
Dzień był pochmurny, niebo okryło się szarym płaszczem obłoków, silny wiatr zachodni łamał drzew gałęzie. Nad samą Wilią, niedaleko od Radziwiłłowskiego pałacu, stało kilka osób w długich płaszczach i czapkach nasuniętych na uszy, koło nóg uwijały się końce błyszczących szabel.
Zimno było dojmujące, a chociaż osoby stojące nad Wilią zdały się być z mowy i poruszeń nieco napiłe, zacierały jednak ręce i tuliły nosy pod płaszcze. Był to Zaranek z towarzyszami swemi, który wcale o swoich nie myśląc przygodach, śmiał się i rozmawiał obojętnie.
— Hola! — wołał on — a byłże kto z was na lekcyach w akademii, panowie akademicy?
— Ja posłałem skrypt księdzu Niedzielskiemu, żem chory — odezwał się jeden.
— Ja anim myślał!
— Ani ja téż!
— Ani ja!... — zawołał Zaranek, ale mnie chyba w ostatnim razie wyekskludują... Oho!... a wiecież panowie, że jest dawne postanowienie, że kto się trzy dni bez przyczyny na lekcye nie jawi, bywa ekskludowany. Ksiądz rektor nie sto razy nam to powtarzał.
— Pal ich trzysta dyabłów i z akademią i z rektorem! ona się nam na nic nie zdała. Potrzebna dla wojewódzkich, kasztelańskich synów, dla hetmaniców, podstoliców, starościców, ale nam urwipołciom lepsza nauka koło kieliszka i dziewczyny.
— Chodźmy-no jeszcze się napić! mam trzy floreny...
— Ja nie pójdę — odpowiedział na wezwanie Zaranek — ja tu czekam... mają mi dać znać, jak najlepiéj tego kupca Francuza obyczyć... bo ja, och! ja jemu nie daruję! jego szkatułka musi się poznać ze mną... Ha! żebym ją miał, zarazbym sobie nowy żupan