Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sprawił w kwiaty niebieskie, a kontusz piaskowy, jaki był u ś. p. ojca mego, szablę srebrem nabijaną i soboli kołpak i rysie... O! w rysiach wyglądałbym jak katedralny kanonik! szalałyby dziewki za mną!... U! ha!
— Ej, nie ciesz-no się tylko zawczasu, żebyś tego nie pożałował!...
— Tsyt!... — zawołał Zaranek, wskazując palcem na drogę do miasta z Antokola wiodącą; wszyscy zwrócili tam oczy, i ujrzeli jakąś czarną, długą figurę, sunącą się brzegiem drogi, owiniętą w suknię ciemną z futrem. Zaranek wlepił oczy i dodał pocichu: — To ksiądz rektor zborowy.
— Aha!... powtórzyli wszyscy, to on!
— Panowie bracia, schowajcie się za węgiel tego domu, ja mu zajdę drogę, a jak dam znak, przyjdziecie mi pomódz. Zabłocki, ty pilnuj się... trzeba się pomścić, rektor był u Desausa, kiedyśmy go napadli... on poduszcza na nas piechotę, on katolików prześladuje, on...
Nie dokończywszy Zaranek, wziął się pod boki, rozwinął płaszcz i gwiżdżąc pieśń kurkowych strzelców postąpił naprzód. Tymczasem zbliżał się ksiądz rektor, i spojrzawszy na jego zawadyacką minę, chciał ominąć, ale Zaranek, jakgdyby w téj chwili dopiero mu się przypatrzył, zawołał zdejmując czapkę i kłaniając się do saméj ziemi:
— Sługa i podnóżek księdza rektora!...
— Do nóg upadam!... Bóg z tobą!... — odpowiedział zaczepiony rzucając niespokojne wejrzenie i odskoczył na drugą stronę drogi, chcąc go ominąć.
Przebiegły Zaranek go uprzedził, znowu się ukłonił i zawołał:
— Sługa księdza rektora!...
— Najniższy!... najniższy!... — wybąknął rektor, wracając znowu na przeciwną stronę drogi, ale i tu nie miał pokoju. Zniecierpliwiony rektor, wyjął floren podwójny z kieszeni, nachmurzył czoło, rzucił go Zarankowi i dodał: — Dozwólże mi waszmość przejść! oto masz na podwieczorek.
— Ba! cha! cha! cha! wolne żarty! — przerwał Zaranek nakrywając głowę i zastępując ciągle tak zręcznie drogę księdzu, iż mu się wymknąć nie umiał. — To za mało! proszę o czerwony złoty!
— A toż co? czy napaść? — wykrzyknął kalwin oburzony. Nie jestem panem kopalni, w zborze nie płyną złote piaski, żebym tak pieniądze sypał po ulicy! Idź, idź, kontentuj się tém, co daję, bo krzyknę i piechota cię pochwyci.
— Nie trudź się darmo, księże rektorze — przerwał napastują-