Oto kartka z Wertera!... Był czas, kiedym się śmiał z niego, jak bankier, kiedy przed jego kantorem przechodzi ubogi... dziś może płakałbym nad nim. — Cierpienie litościwszym robi — chociaż Werter sam sobie był przyczyną cierpień — na cóż żądał za wiele?...
A to co? to rysunek — to widok naszego domu i ogródka... spokojny kątek... ciche gniazdko... do którego burza nie zagląda... ach! czemuż tam nie jestem! czemuż na zawsze być nie mogę! Taż sama ławeczka... ten dom... ogród... i okno mego spokojnego pokoiku i grzęda moich kwiatów — i sadzawka otoczona wyniosłemi topolami — i kamień pod drzewem, gdziem często siadał dumać wpatrując się w pogodne niebo i księżyc wschodzący.
List matki — tego czytać nie będę... boleść przypomnienia mnieby zabiła!
I ty smętarny Youngu w téj szkatułce? dobre wybrałeś miejsce... o! moje serce dawno stało się rolą, na któréj weselsze nad twoje myśli nie schodzą!
Oto bilet z teatru... a na nim ręką jéj wpięte zwiędłe listki kwiatka, który ją przeżył... Pamiątką być miał kwiatek. Czyż myślała, dając go, że kiedy nań spojrzę, nie ją, ale grób przypominać będę!...
Smutny flecik, niegdyś towarzysz naszych wieczonych przejażdżek po jeziorze... leży milczący i głuchy... niech do szczęśliwszych czasów śpią w nim obumarłe tony... w tych murach źleby się odbiła piosneczka... któréj tak mile towarzyszył niegdyś wieczorny szmer rozmawiającego z brzegami jeziora.
To imionnik! śpiżarnia papierowych przyjaciół!... życzenia... obrazki... zaklęcia i rady... wszystko pisały ręce... gdzież serce pisało?... ach! w jedném tylko miejscu... dwie litery... tylko dwie — ale one więcéj mi mówią, niż na urząd robione pochwały i oświadczenia dwustrofowe!!...
Jeszcze w głębi... widzę poszarpany tiulu od maski kawałek... a na nim krzyżyk, który zdarłem z piersi, kiedym raz pierwszy musiał się użalić, że niebo w téj piersi posiało moich cierpień nasiona... Odtąd nie włożyłem krzyżyka... na pierś boleścią rozdartą — lecz kiedy będzie tak zimna, jak była kiedyś... gdym był dziecięciem.., kiedy będzie iść do grobu z zasklepionemi ranami... wówczas — niech i on z nią idzie... jako pamiątka młodości i szczęścia... jak przepowiednia przyszłego pokoju!!
Grudzień 1831 r.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/035
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.